Norwegia 2013

XIII Wyprawa Warsztatów Fotograficznych w Krakowie
LOFOTY – Wielorybnicze Safari 2013

  • XXVI lat Warsztatów Fotograficznych w Krakowie 1993 – 2019

03.07.2013 r. 

Wyruszamy z Krakowa późną nocą. Pędzimy dostępnymi  autostradami, opłata za przejechane ok.300 km. to 40 zł – to tyle samo ile wynosi opłata za korzystanie ze wszystkich autostrad w Austrii przez tydzień. Polska to drogi kraj… W aucie każda wolna przestrzeń jest wypełniona sprzętem i zapasami. Większość czasu planujemy pracować z dala od utartych szlaków, a to wymaga niezależności i zabezpieczenia codziennych potrzeb. Po przejechaniu pierwszych 500 km okazuje się, że bagażnik na dachu zwiększył zużycie paliwa o 1,5 l na 100 km. Musimy to uwzględnić w naszym budżecie. 

04.07.2013 r.

Kiepsko oznaczona obwodnica trójmiasta sprawia, że zamiast do Gdańska przyjechaliśmy do Gdyni. Parkujemy w okolicy skweru Kościuszki, zaglądamy do „Turka” na smaczne kebaby. Spacer po Gdyńskim nabrzeżu przywołuje kolonijne wspomnienia z dzieciństwa. Zainteresowanie wzbudza „Bar Pomorza” na małym kutrze tuż obok „Daru Pomorza”. W ofercie świeże ryby, jednak wielka reklama zachęca do zakupu gofrów… W Gdańsku robimy ostatnie zakupy i jedziemy do portu. Dziurawą drogą mijamy „złotą oponę” – stadion, wrzucony wśród nędznych zabudowań  mieszkalnych, właściwie dziś byłych stoczniowców.  Załadunek w miarę sprawny – wypływamy.  W sklepie wolnocłowym zmiana – alkohol można kupić dopiero dnia następnego. Kto nie zrobił zapasu zostanie mu tylko piwo w grillu na pokładzie i kawiarni. Uff… zapowiada to w miarę spokojną podróż  w towarzystwie jadących w poszukiwaniu pracy, spragnionych i jak zwykle krewkich rodaków. Spodziewana praca to zbieranie jagód w pełnych komarów lasach. 

05.07.2013 r.

Morze spokojne, dopływamy do Nyneshamn w Szwecji bez problemów. Przed wyjazdem na publiczną drogę wszystkich kierowców czeka kontrola trzeźwości. Widać roszady „za kółkiem” niektórych aut, soliści mogą mieć problemy. Jedziemy na pobliski camping wypocząć po nieprzespanej nocy, trzeba nabrać sił przed jutrzejszym zdobywaniem Sztokholmu. Wrzucamy luz, przed nami 3 tygodnie w innym, przyjaznym dla przybysza i przyrody świecie. Relaksująca kąpiel w chłodnym morzu, potem plaża i spokojny sen na stałym lądzie. Karmimy się pachnącymi malinami i słodyczą dzikich czereśni.   

06.07.2013 r.

W weekendy w stolicy Szwecji można parkować bez opłat, korzystamy z okazji aby zostawić auto tuż obok ratusza w którym wręczane są Nagrody Nobla. Wczesna pora sprawia, że miasto jest dosyć pustawe. Część ekipy idzie zwiedzić muzeum „WASA Ship”, druga połowa jako cel wybrała wesołe miasteczko. Wstęp 50 zł plus opłata za korzystanie z atrakcji płatne dodatkowo. Pani w kasie jest bardzo zdziwiona, że idziemy tylko popatrzeć… Arabskie kobiety w tradycyjnych strojach otoczone wianuszkiem dzieci szaleją na kolejnych karuzelach… Otacza nas atmosfera beztroskiej zabawy, piski, wrzaski dzieci i dorosłych dobiegają z każdej strony. Nam nie spieszno do pozbywania się szwedzkich koron, zadowalamy się zdjęciami szalejącej dzieciarni. Zwiedzamy stare miasto Gamlastan, spacer kończymy w ulubionym muzycznym klubie, gdzie muzyka na żywo rozbrzmiewa od wczesnego popołudnia. Na wodzie i nabrzeżach ruch, tramwaje wodne, setki ekskluzywnych jachtów i stare parowce zapraszają na wycieczkę po okolicznych wyspach. Całodzienna wycieczka od 6 do 8 godz. to wydatek ok. 450 zł. Dla nas cena zaporowa, Szwecja to drogi kraj. Wieczorem odwiedzamy starą Gamla Uppsalę. Czarnoskóry pastor zaprasza do średniowiecznej katedry. Na siedmiu przedchrześcijańskich kurhanach upojnie pachną łąki pełne wonnych  ziół i polnych kwiatów zachęcają do beztroski i pikniku. Dziś nocleg nad przypadkowo odkrytym leśnym jeziorem, urokliwe miejsce, 3 – 4 piknikujące rodziny, wieczorem jesteśmy tu jedynymi gośćmi.

07.07.2013 r.

Niedaleko głównej drogi, dzięki niepozornej wskazówce, trafiamy do wiejskiego skansenu. Obsługiwane przez starszych dżentelmenów pracują trzy maszyny parowe, ku uciesze garstki gości, napędzają przemiennie młockarnie, szlifierki, maszyny do robienia gontów itp. Na dokładkę można samodzielnie pojeździć zabytkowym traktorem i zabronować pole. Dwa XIX-wieczne Fordy, zagroda ze świniakami, stare narzędzia dają żywy obraz wiejskiego życia z nieodległej przeszłości. Dla kontrastu sielskiej wioski kilka kilometrów dalej zajeżdżamy do zabytkowej huty. W sąsiedztwie hutniczego pieca i fabrycznej hali okazały pałac daje obraz zamożności pierwszych przemysłowców. Dzień kończymy podziwiając wiszący most  Hoga Kustenborn niewiele mniejszy od słynnego Golden Gate w San Francisco. Most o długości  1867 m, rozwieszony na dwóch pylonach o wysokości 180 m.

08.07.2013 r.

Dziś klifowe wybrzeże Bałtyku. Wspinamy się na skaliste Hoga Kusten – pierwsza górska rozgrzewka. Prawie pionowa ściana sprawia wrażenie niedostępnej. Zakładamy terenowe buty, stroma ścieżka wyposażona w trudnych etapach w drabinki i łańcuchy okazuje się dostępna nawet dzieciom. W połowie góry jaskinia ze źródłem ożywczej wody. Na szczycie czynna restauracja, możne tu wjechać każdy kolejką linową. Na szczycie ścieżki dydaktyczne na drewnianych podestach i rowerowe trasy zjazdowe. Po południu jedziemy dalej na północ, dzień znaczna się odczuwalnie wydłużać. Odwiedzamy luterańskie świątynie i wypielęgnowane cmentarze z żeliwnymi nagrobkami. Znajdujemy się na terenach bogatych w rudy metali, zaglądamy do kolejnych zabytkowych hut i odlewni, pełnią one obecnie rolę atrakcji turystycznych, teatrów, galerii i miejsc piknikowych. Jadąc wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego odnajdujemy bardzo podobną do Polskich piaszczystą plażę, samo morze z płyciznami i brakiem fali przypomina jezioro. Skromne drewniane domki letniskowe wypełniają wakacjujące rodziny z dziećmi.  

09.07.2013 r.

Pogoda psuje się, zaczyna padać mżawka, ten stan może potrwać dłużej. Jesteśmy na szczęście w okolicy gdzie nie ma zbyt wielu fotograficznych tematów. Przez odludną i nudną Laponię podążamy cały czas na północ.  Około godz. 22 w chłodzie i wilgoci samotnie przekraczamy  Krąg Polarny.

10.07.2013 r.

Droga prowadzi doliną granicznej rzeki Torne. Korzystając z licznych mostów na zmianę zaglądamy to do Finlandii, to do Szwecji. Drogowskazy zachęcają do wizyty w Jukkasjarvi, miasteczka, gdzie co roku budowany jest słynny lodowy hotel. Na rozległym placu, nad brzegiem jeziora znajdujemy lodowy blok „cegłę”, trudno oczekiwać czegoś więcej, wszak mamy środek lata a hotel dawno się rozpłynął. Obok w wielkiej chłodni przez cały rok można skorzystać z lodowego baru. W turystycznym centrum galeria fotografii z zorzą polarną w głównej roli. Dojeżdżamy do Kiruny, zwiedzamy ratusz z wieżą ze stali. W 1964 r. budynek otrzymał Szwedzką Nagrodę Architektury za najładniejszy budynek w Skandynawii i obecnie jego wizerunek znajduje się w podręcznikach. Pełne światła wnętrze obok funkcji administracyjnych jest galerią sztuki i muzeum regionu. Podziwiamy figurki zwierząt i ludzi wykonane z rogów reniferów. Nad wielkim jeziorem napotykamy „parking” zimowych domków na płozach, są własnością mieszkających w tych okolicach Samów. Wszystkie przygotowane na tęgie mrozy wyposażone w żeliwne piecyki wykorzystywane w zimie jako bazy do połowu ryb. W zachodzącym słońcu wędrujemy po arktycznym Parku Narodowym Abisko. Jest początek lipca, brzozy dopiero wypuszczają liście, kwitną wiosenne kwiaty. Krystalicznie czysta woda z wielkim impetem przeciska się przez wąski kanion. Większość ekipy jest zachwycona wodospadami, które są tylko skromną zapowiedzią tego co czeka nas w Norwegii. 

11.07.2013 r.

Dziś opuszczamy Szwecję i wjeżdżamy do Norwegii, biały pas wyznaczający oś drogi zmienia  się na żółty, diametralnie zmienia się krajobraz, witają nas surowe góry. W miarę zbliżania się do wybrzeża Morza Norweskiego roślinność staje się coraz bujniejsza. Jesteśmy w strefie oddziaływania ciepłego prądu morskiego Golfstromu. Przez fiord widzimy Narvik znany z bohaterstwa Polskich marynarzy, których wielu tutaj poległo w walce z Niemcami w czasie II Wojny Światowej. To północne Monte Cassino zawsze odwiedzane Polaków. Ze stałego lądu wiszącym mostem wjeżdżamy na archipelag Vesternalen. Fotografujemy niezliczone mosty i morskie zatoki, na nasłonecznionych zboczach dojrzewają poziomki. Zbieramy je pełnymi garściami, są pyszne.

12.07.2013 r.

Wjeżdżamy na wyspę Andoya, wschodnim wybrzeżem kierujmy się w stronę Andenes. Po drodze obowiązkowy postój przy malowniczym białym kościółku w kształcie rotundy. Okolica wybitnie rolnicza, nastawiona na hodowlę krów, trwają sianokosy. Zapach skoszonej trawy, krowiego nawozu i morskiej bryzy jest wyjątkowy. Pogoda znów się psuje, wraca mżawka. Jesteśmy w Andenes, wielorybnicze centrum już zamknięte. Na kempingu  w obsłudze pracują dziewczyny z Polski, zaliczamy ciepłą kąpiel i odjeżdżamy na nocleg w nadmorskich szuwarach.

13.07.2013 r.

Cały dzień  pada, z prognozy wynika że jest szansa na poprawę następnego dnia. W przeciwdeszczowych pelerynach badamy okolicę. W Norwegii bezpłatne WI-FI nie jest powszechnie i nasz i-pad jest mało użyteczny. Po negocjacjach z obsługą niechętną do udzielenia informacji o pogodzie kupujemy bilety na następny dzień na godz. 20 za równowartość ok. 450 zł od osoby. Rejsy są uzależnione od warunków pogodowych, bezpieczeństwo jest najważniejsze. Czasem trudno kupić bilet ‚z marszu”. Pobliskie lotnisko codziennie dostarcza zastępy zamożnych turystów żądnych emocji spotkania z największym ssakiem na ziemi.   

14.07.2013 r.

14-07Od rana słońce!  Połowa ekipy wybierają plażę, reszta miasteczko. Moja ulubiona plaża na której jestem po raz piąty pozwala nacieszyć się białym piaskiem i szumem fal, jesteśmy tu dziś jedynymi gośćmi. Po obiedzie plener w miasteczku i wyczekiwanie na rejs. Niebo zakrywają chmury, nie pada, warunki na morzu dobre, tylko na zdjęcia trochę robi się za ciemno. Katamaran szybko dociera na żerowisko, na pełnym morzu fale podnoszą dziób nawet o 4-5 m, trudno utrzymać się na nogach. Każdy sam musi zadbać o swoje bezpieczeństwo, galeryjki obserwacyjne na dziobie dziś tylko dla ryzykantów. Po chwili wyczekiwania… są… pionowa płetwa, biała łatka na grzbiecie i brzuchu, to orki! Zamiast wielorybów mamy ich zabójców. Dwa stada baraszkują w zasięgu wzroku, słyszymy świst wydychanego powietrza. Stado co jakiś czas znika, obserwatorzy na dachu sterówki krótkimi komendami wskazują kierunki, ruszamy w pogoń i widowisko rozpoczyna się od nowa. Z wizjerem aparatu fotograficznego przy oku udaje się uchwycić większość wynurzeń. Niestety czas 1/125 sek. okazuje się za długi i dużo zdjęć jest nieostrych. Trochę szkoda, ale zdecydowanie warto było zakosztować niezwykłej przygody i spotkania ze stadem orek. Rejs zadowolił wszystkich obecnych na pokładzie, już na spokojnej fali wracamy do portu. Bujanie dało się we znaki większości, niewielu uczestników rejsu wypija serwowaną gorącą czekoladę. 

15.07.2013 r.

Po noclegu na najpiękniejszej plaży dalekiej północy wracamy zachodnią częścią wyspy. Aromatyczne łąki smagane morskim wiatrem przeplatają podmokłe torfowiska. Chodzimy po poduchach mchów zbierając maliny moroszki. Kierując się na południe wjeżdżamy na Lofoty. Pogoda nie rozpieszcza, wieczorem spacerujemy po Henninsvaer. Urokliwa wioska rybacka to obowiązkowy punkt podróży. Obserwujemy na nabrzeżu przemykającą rodzinę rudych lisów. Okoliczne wystające wprost z wody szczyty to mekka górskich wspinaczy, korzystając ze światła polarnego dnia ćwiczą praktycznie przez całą dobę. Znajdując na skalnych tarasach kawałek płaskiego miejsca zakładamy obóz. Bajeczny widok na górskie pasma Lofotów uzupełnia kłębowisko poszarpanych chmur.

16.07.2013 r.

Niespiesznie przy słonecznej pogodzie, zaglądając w boczne dróżki, odwiedzamy piaszczyste plaże, fotografujemy sztokfisze, skansen wikingów, oglądamy plenerową wystawę fotografii aby wieczorem dotrzeć do ostatniego dostępnego drogą lądową  miasteczka  o nazwie „A”.

17.07.2013 r.

Znów dzielimy się na dwie grupy, nowicjusze fotografują mało ciekawe miasteczko, bywalcy ruszają w góry odkrywać nowe ścieżki. Sprzyjająca pogoda pozwala przetrawersować wyspę aż do otwartego morza. Podmokłe ledwo czytelne ścieżki są w stanie wytrzymać tyko gumowe kalosze. To podstawowe obuwie na dalekiej północy. Wieczorem zadowoleni z całodniowych wypraw musimy się zmierzyć z kolejnym załamaniem pogody. W deszczu rozbijamy namioty na bardzo podmokłym terenie. To bezwzględny test dla namiotów, niestety nie dla każdego pomyślny. Spodziewaliśmy się takich warunków, niektórzy zlekceważyli ostrzeżenia i nie przygotowali się wystarczająco dobrze. Skandynawia jest bardzo wymagająca, a pogoda zazwyczaj bywa kapryśna.

18.07.2013 r.

Rano nadal ponuro, w krótkiej przerwie pomiędzy deszczami zwijamy obóz i wyruszamy do malowniczego Reine. Słońce łaskawie na kilka chwil przedziera się przez chmury. Dopiero z odległości kilku kilometrów mając nad głową czysty błękit widzimy jak kłębowisko deszczowych chmur przykleiło się do ostatnich szczytów Lofotów. Kolejny cel to osada na „końcu świata” – Utaklev. Kiedyś byliśmy tu pierwsi i jedyni, dziś to mekka wszelkiej maści „fotomisji” z Polski. Podejrzewam, że skorzystali z naszych rekomendacji. Ta sama góra i ta sama plaża na setkach fotografiach – pocztówkach. Skandynawia oferuje wiele takich miejsc. Z niecierpliwością wyczekujemy północy, gatunek chmur i klarowność powietrza zapowiada wielki spektakl na niebie. Przewidywania się potwierdzają, uczta dla oka i aparatu fotograficznego  trwa od godz. 23.20 do 00.31. Wychodząc w morze na kolejne śliskie kamienie morska fala kilkakrotnie rzęsiście zachlapuje sprzęt… Na koniec sesji oczyszczająca kąpiel aparatu w słodkiej wodzie.  Huk fal jeszcze długo nie pozwala zasnąć.

19.07.2013 r.

Dziś pochmurno i chłodno, powoli wracamy. W Svolvaer artystycznym centrum Lofotów odwiedzamy olbrzymie studio znanego malarza. Dwa piętra urządzonej z niezwykłym smakiem galerii. Sam mistrz oprowadza i prezentuje prace inspirowane „sztokfiszami” we wszystkich możliwych ujęciach. Jest to ciekawe i odkrywcze o czym świadczy też m.in. materialny status autora. Wszelkiego rodzaju działalność artystyczna w Norwegii jest doceniana, a galerie zawsze prezentują coś ciekawego, w dobrym, oszczędnym i typowym dla całej Skandynawii smaku. Na centralnym placu miasteczka można kupić wyroby z mięsa m.in renifera, niedźwiedzia i wszelkich gatunków ryb, w tym wieloryba! Nad portem zbudowano hotel o nowatorskiej ale miłej dla oka architekturze. Na górujących nad miastem „Kozich Rogach” śmiałkowie szykują się do ryzykownego skoku. Nową drogą  przez niezamieszkałe i  malownicze doliny  zmierzamy do Lodingen skąd promem popłyniemy na stały ląd.

20.07.2013 r.

Zjeżdżając na południe odwiedzamy masowe groby, ślady II Wojny Światowej. Biegnąca wzdłuż E-6  linia kolejowa nosi miano „Krwawej Drogi” zbudowanej przez jeńców Jugosłowiańskich i Rosyjskich. Większość została zamordowana przez niemieckiego okupanta i została tu na zawsze. Cześć ich pamięci ! Górskie rzeki, rwące i poprzecinane wodospadami  robią wrażenie. Po raz drugi przekraczamy Krąg Polarny i w okolicy Mo i Rany jedziemy pod lodowiec Svartisen. Po obfitym posiłku pomimo trudnych warunków i ostrzeżeniach o czekającym nas wysiłku wszyscy decydujemy się na podejście do lodowca. Startujemy o godz. 22. Już po 15 min. marszu zaczynają przemakać każde markowe buty. Znów sprawdzają się kalosze i terenowe sandały.  Foliowe getry zrobione z olejonych taśmą worków na śmieci, też zdają egzamin.

21.07.2013 r.

Po  trzygodzinnym wyczerpującym  marszu stajemy pod czołem lodowca. Ci którzy są tu po raz pierwszy pomimo zmęczenia nie żałują, warto było… Na czerwonych skałach znaczniki z datami cofania się lodowca. Od mojej pierwszej wizyty w tym miejscu lodowiec wycofał się o dobre 700m. Jego czoło tym razem obłe i wytopione, ale cały czas robi wrażenie swoim ogromem. Przed nami równie trudny powrót, wylewamy wodę z butów. Skrajnie wycieńczeni wracamy do bazy ok. 4 nad ranem.  Niektórym zaczyna brakować hartu ducha i ciała… Skrajnie wycieńczenie a tu najwyższa pora rozłożyć obóz i wypocząć. Zbieramy siły, szybka kolacja i wspólnymi resztkami energii rozkładamy namioty. Po kilku godzinach snu znów ruszamy dalej, bezkresna Laponia pozwala nasycić się przestrzenią i pustką, wokół obfitość rzek i wodospadów. Znakomita droga na której spotykamy przeciętnie jedno auto na godzinę prowadzi do granicy ze Szwecją. Polarny dzień znacznie wydłuża naszą dobową aktywność.

22.07.2013 r.

Im dalej na południe tym więcej malutkich miasteczek, każde wypielęgnowane w najdrobniejszym detalu. Szwecja sprawia wrażenie krainy szczęśliwości, gdzie ludzie są na wiecznych wakacjach. Uprzejmi mieszkańcy spontanicznie służą pomocą czy informacją. Wszystko wydaje się proste i logiczne, przyjazne mieszkańcom, przybyszom i przyrodzie.

23.07.2013 r.

Zwiedzamy kolejne kościoły, cmentarze, huty żelaza, drewniane pałace. W Skandynawii na każdym kroku daje się zauważyć olbrzymią dbałość o historyczne pamiątki, których jest bardzo niewiele. Symbioza i harmonia nowoczesności, tradycji i natury może być wzorem dla całej współczesnej cywilizacji.

24.07.2013 r.

23-07Podróżujemy wzdłuż zachodniego brzegu Bałtyku. Miasteczka coraz większe i bogatsze, a miejski ratusze okazalsze. Późnym popołudniem docieramy do Uppsali. Spokojnie i leniwie kończy się dzień, wszędzie rowery i dla kontrastu ryczące harleye, w parku koncertuje folkowa grupa. Fundujemy sobie smakowite lody, dziś wieczorem czeka na nas nocny Sztokholm. Spacer rozpoczynamy o godz 24. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widzimy gwiazdy. Nocne życie stolicy w upalny wakacyjny wieczór koncentruje się w jednej dyskotece i hotelowych restauracjach… Fotografujemy  puste miasto. O świcie opuszczamy Sztokholm i udajemy się w stronę portu. Ilość nowych dróg, usprawniających komunikację tuneli i wiaduktów przekracza  aktualną wiedzę naszego pilota GPS. Nadkładamy sporo kilometrów aby w końcu „na nosa” po wschodzie słońca trafić na kemping w pobliżu portu.

25.07.2013 r.

24-07Wypoczywamy i porządkujemy bagaże co zajmuje sporo czasu, do portu docieramy na godzinę przed odejściem promu, przez dłuższą chwilę robi się nerwowo. Godz. 18 zgodnie z planem odpływamy.  W miarę normalne ceny zachęcają do zakupu ciepłej kolacji. Żegnają nas dziesiątki jachtów z gracją robiących zwroty niedaleko promu. Ech… szkoda wracać…

26.07.2013 r.

25-07To już koniec podróży, ta sama dziurawa droga, jakimś cudem udaje nam się wydostać na autostradę. Wyjątkowo spokojna podróż, gdyż jedziemy w przeciwnym kierunku jak wszyscy. Zatrzymujemy się na obiad w Toruniu, wakacyjne tłum wypełnia ulice, gwar i życie ma swoje walory. Po trzytygodniowym pobycie na odludziu dajemy się wchłonąć przepełnionym kawiarniom z pyszną kawą i lodami za „normalną” cenę. Właściciel galerii sztuki zaprasza nas do środka. Podziwiamy prace „najbardziej znanego w świecie po Koperniku obywatela Torunia” – Jacka Yerki. Polska to piękny ale „dziki” kraj. Trzytygodniowy łyk normalności  zmienia perspektywę, przynajmniej na jakiś czas…   Po północy wita nas Kraków…


 


W wyprawie udział wzięli:
Anna Śmiałowska, Krzysztof Głowacki, Bernard Śmiałek, Włodzimierz Płaneta

 

Galeria zdjęć