Lofoty 2009

XXVII lat Warsztatów Fotograficznych w Krakowie 1993 – 2020    nasz adres na FB, zapraszamy do znajomych – kliknij 

VIII Wyprawa Fotograficzna Szwecja – Norwegia LOFOTY 2009

16 lipca

Szczelnie wypakowanym autem wyruszamy w nocy 15 lipca z Krakowa przez Warszawę do Gdańska. W Gdańsku koszmarna droga dojazdowa do portu nie zmieniła się od kilkunastu lat; pruski bruk połatany asfaltem i odrapane budynki robią mocne wrażenie na przybywających tą drogą do skandynawskich turystach. Kto choć raz był w Szwecji wie o czym piszę. Szok cywilizacyjny i kulturowy zaczyna się już na promie. Załoga wyeksploatowanego promu w znoszonych kombinezonach wpisuje się klimat. Na pokładzie dominują Polacy i Ukraińcy, większość jedzie w poszukiwaniu pracy – zaczynają się zbiory borówki. Spokojną atmosferę burzy otwarcie sklepu wolnocłowego – mocne trunki spożywane przez rodaków mam wrażenie jakby na wyścigi sprawiają, że nastroje od pacyfistycznych szybko bliskie są rękoczynów. Sam tego doświadczam, kiedy jeden z „ziomali” usiłuje zdjąć mi okulary szukając zaczepki.

17 lipca

Szwecja wita nas słońcem. Miła niespodzianka; z Nyneshamn do Sztokholmu mkniemy nowiutką dwupasmową drogą której w ubiegłym roku jeszcze nie było, nie zna jej też nasz stary GPS. Sztokholm zostawiamy na drogę powrotną, tunelami sprawnie przejeżdżamy pod centrum miasta w dwa kwadranse. Pierwszy przystanek to Gamla Uppsala, średniowieczny kościół i trzy ogromne kurchany. Na niebie pierzaste cumulusy a łąki pachną upojnie ziołami. Naszą uwagę przyciąga jednak świadectwo współczesności, to wielki i nowoczesny meczet. Od lat muzułmańska społeczność manifestuje i utrwala tu swoją obecność. 

18 lipca

Droga na północ – dzisiejsza atrakcja to klifowe wybrzeże Bałtyku, Hoga Kusten, dostajemy się w jego pobliże gigantycznym wiszącym mostem (długość 1,8 km, filary wysokości 180 m). Droga na szczyt klifu z dołu robi wrażenie ostrej wspinaczki, jednak liczne schodki, drabinki i poręcze dyskretnie wkomponowane w skały bez nadmiernego wysiłku pozwalają zdobyć szczyt każdemu. Delektujmy się rozległym widokiem na liczne wypiętrzone skały bałtyckiego wybrzeża, jakże odmiennego od piaszczystych plaż po naszej stronie Bałtyku. Dzień kończymy w byłej hutniczej wiosce, obecnie  skansenie. W oryginalnych wnętrzach XIX- wiecznej manufaktury urządzono galerię i teatralną scenę z dużą widownią. Trafiliśmy tu przypadkiem, mam wrażenie że Szwedzi bardzo oszczędnie dzielą się malowniczymi zakątkami. Atrakcje przyrody i kultury oznaczone są tym samym znakiem na znakach drogowych – runiczny supeł na brązowym tle.

19 lipca

Północ Szwecji skrywa najbogatsze na świecie złoża rudy żelaza, jesteśmy w rejonie kopalń. Wszechobecny rdzawy kamień wzięty do ręki odnosimy wrażenie, że waży jakieś 30% więcej niż wskazuje jego objętość. Czyżby był z żelaza? W lesie zastanawia nas obecność betonowych słupów, na jednym z nich drapieżny ptak założył gniazdo. Okazuje się, że jest to pozostałość kolejki linowej do transportu kopalnianego urobku. Uzyskujemy informację, że część kolejki została zachowana, żelazna kubły zamieniono na osobowe gondole, dwugodzinny przejazd nad jeziorem i bagnistą latem tundrą jest obecnie turystyczną atrakcją. Na koniec dnia dla odmiany inny wytwór natury – gigantyczny kanion rzeki bez rzeki. Powyżej tama hydroelektrowni – poprzez koryto prowadzą kładki i platformy widokowe. Na krawędzi kanionu tablice ostrzegawcze o systemie sygnalizacji o przed spuszczaniem wody. Wycieczka dnem kanionu wywołuje niezwykłe emocje, czy tama wytrzyma?  Nie zauważamy, że na zegarkach już godz. 23, tymczasem słońce oświetla jeszcze najwyższe wzniesienia – wkraczamy w strefę polarnego dnia.

20 lipca

Przy drodze, a nierzadko na drodze spotykamy pierwsze renifery, to już Laponia. Restrykcyjne ograniczenia prędkości pomimo pustej drogi są przestrzegane, jazda jest relaksująca i pozwala bezpiecznie cieszyć oko krajobrazem. Bierzemy kąpiel w nagrzanym słońcem jeziorze, dostępną łodzią opływamy niewielkie wyspy. W Jokkmok przekraczamy krąg polarny. Zwiedzamy zamienione na muzea stare przemysłowe zabudowania, dojeżdżamy do największej z kopalń rudy żelaza w Kirunie. Upał, w pobliżu znanego z podręczników architektury miejskiego ratusza, plażujemy na trawniku. Nad jeziorem Tornetrask natrafiamy na zimowe obozowisko Samów – chałupniczo wykonane metalowe domki z kominkami w środku tworzą kosmiczne osiedle. Znajdujemy róg renifera, zabieramy go jako lapońskie trofeum, do dziś zdobi on moją pracownię. U schyłku dnia jesteśmy w Parku Narodowym Abisko. Atrakcyjny kanion i rzeczne wodospady, dla tych co są pierwszy raz w tych rejonach to olbrzymia atrakcja, a dla mnie skromny zwiastun tego co nas czeka już od następnego dnia. Na drodze białe pasy osi i krawędzi jezdni zastępują żółte, jesteśmy w Norwegii.

21 lipca

Po drugiej stronie fiordu widzimy Narvik, olbrzymim mostem dostajemy się na archipelag wysp, których kulminacją są Lofoty. Nad morzem Norweskim w Evenstangen zwiedzamy pozostałość niemieckiej baterii dział z czasów II wojny światowej. Sieć bunkrów i umocnień pomimo zniszczeń jest imponująca. Leniwie w słońcu penetrujemy piaszczyste plaże zbieramy muszle i pancerze krabów. Turkusowy kolor wody, wybujałe łąki i świetlny spektakl na niebie pozwala smakować obecność tutaj, nic nie wskazuje na to, że jesteśmy na dalekiej północy. Wszędzie farmy i zapach świeżo skoszonej trawy. Zdecydowanie zwalniamy tempo podróży.

22 lipca

Malownicze Henningsvaer. Spotykamy autokarową wycieczkę z Polski i Czech. Czesi jakby bardziej zamożni, a może w większą fantazją wyruszają na morskie safari, my i nasi rodacy zadowalamy się spacerem po nabrzeżu. Na stromych skałach wynurzających się wprost z morza grupy młodych ludzi ludzi ćwiczą górską wspinaczkę. Po piaszczystej plaży galopuje dziewczyna na koniu. Na poduchach mchów w obfitości krzaki pełne soczystych borówek, zajadamy pełnymi garściami do woli. Wyruszamy na nadmorski szczyt, wspinaczkowe postępy obserwuje szybująca w bezpiecznej odległości para orłów. Śledzimy je przez lornetkę, spodziewamy się, że w pobliżu mają gniazdo. O północy jeszcze sesja z żerującymi ostrygojadami, w tle wiszące nad horyzontem słońce. Robi się chłodniej, pora odpocząć, obozowisko zakładamy na plaży, lekki szum fal kołysze do snu. 

23 lipca

Kolejny dzień już w pełnym świetle również rozpoczynamy od zdjęć ostrygojadów. W muzeum Wikingów zwiedzamy skansen, strzelamy z łuku do drewnianego niedźwiedzia. Przy brzegu zacumowany drakkar – kopia łodzi Wikingów z przed 1000 lat. Przywdziewając filcowy płaszcz i rogaty hełm, można chwycić za wiosła i jak galernik wypłynąć na przejażdżkę. Wieczorem zakładamy obóz w wiosce Utaklev z malowniczą plażą. W powietrzu króluje para orłów, w morzu para delfinów a na plaży wydra, to właściwie jedyni nasi towarzysze. Około północy pojawiają się turyści aby obserwować „midnight sun”. Odkryliśmy to miejsce już w 2oo2 r., wtedy to, wioska dzięki oddaniu do użytku tunelu stała się dostępna dla samochodów, wcześniej dostępna była tylko od strony morza, lub wąską ścieżką przez góry. Obecnie to miejsce pielgrzymek fotografów, w tym wielu z Polski.    

24 lipca

Nadciągają chmury, światło robi się płaskie, jedziemy dalej aż do miejscowości „A” na krańcu Lofotów. Samo miejsce mało ciekawe, za to okolica, przepiękna, ale wymaga to conajmniej 2 godzinnego marszu w trudnym terenie. Tu nie ma turystycznych szlaków, trzeba iść „na nosa”, mieć sporo szczęścia i dobrze oceniać terenowe trudności.  
Niestety zaczyna padać mżawka, mgły przesłaniają horyzont, dzień wykorzystujemy gospodarczo na ładowanie baterii. Wyczekując w samochodzie zapominamy, że stacja turystyczna ma swoje godziny otwarcia. Okazuje się że nasz elektroniczny dobytek został zamknięty! Po długim stukaniu do drzwi okazuje się, że jeden pracownik został dłużej i ładowarki zostają odzyskane.

25 lipca

Kolejny dzień rozpoczyna się podobnie. Marne szanse na poprawę pogody, jesteśmy w Utaklev. Budka przystanku autobusowego pozwala przyrządzić posiłki, miejscowy farmer nawozi właśnie obornikiem pobliskie łąki. Przystanek chroni przed deszczem ale przed zapachem już nie… Przed północą wiatr zaczyna rozwiewać chmury, można wyjść na zdjęcia. Kończymy pracę już w słońcu o 4 nad ranem – było warto !

26 lipca

Od rana upał, tuż za górą mamy osłoniętą i rozległą plażę. Około południa pojawia się tam kilkaset osób ! Skąd tylu ludzi na takim pustkowiu ? Plażujemy, zahartowane norweskie dzieci w lodowatym morzu zażywają kąpieli, starsi przed wejściem do wody zakładają piankowe kombinezony i rękawice. Późnym popołudniem wracamy do Reine aby podobnie jak w ubiegłym roku popatrzeć na nie z wysokości kilkuset metrów. Wychodząc na górę spotykamy parę studentów z Krakowa! Widok ze szczytu w pocztówkowym wizerunku Lofotów jest obowiązkowy i wart wysiłku, jest zaliczany do najpiękniejszych widoków świata.W zatoce motorówki „wypisują” na wodzie ósemki. Schodzimy z góry po północy, w drodze powrotnej niebo tonie w purpurze, mocno zmęczeni marzymy o śnie, mocno żałujemy, że nie znaleźliśmy siły na wieczorne zdjęcia.

27 lipca

Pogoda trochę kaprysi, spływamy promem na kontynent. Lofoty z morza w sprzyjającym świetle jawią się w pełnej krasie. Dwie godziny przyjemnej morskiej podróży i wraca upał. Zatrzymujemy się pod zbudowanym z drewna pomnikiem norweskiego laureata literackiej Nagrody Nobla, Kunta Hamsuna. Widzimy, że prawie wszystko: płoty, ławki, stoliki, domy i też postać pisarza zbudowane są z tych samych desek, o tym samym przekroju i rozmiarze. W małym miasteczku wkomponowane w pejzaż powstaje centrum kultury o niezwykle wysmakowanej architekturze, dominujący budulec to oczywiście drewno.

28 lipca

Jedziemy na południe, otaczające nas wypolerowane przez lodowce góry błyszczą w słońcu. Szczyt Krk przypomina górę z filmu Spilberga „Bliskie spotkania III-stopnia”. Pogoda znów zaczyna się psuć, mżawka nasyca kolory zieleni, fotografujemy zagubione wraki starych ciężarówek.

29 lipca

Dziś górska wycieczka do czoła lodowca Svartisen. Wyruszamy ścieżką wzdłuż jeziora. Ja pokonuję tą drogę po raz szósty, ale pierwszy raz w tak sprzyjającym świetle. Upał, na szlaku spotykamy tylko 1 osobę. Kontrast rdzawej skały, bieli lodu i granatu nieba zatrzymuje nas na długo. Tym razem wybieramy się wyżej, ponad lodową czapą z nowej perspektywy podziwiamy lodowy krajobraz, będąc powyżej czujemy jego mroźny oddech.   

30 lipca

W pobliżu Rago Nasjonalpark próbujemy zwiedzić podziemne groty. Jaskinia jest oświetlona, wchodzimy do środka wyposażeni ryzykownie tylko  w 1 latarkę. Zagłębiamy się, po 200m gaśnie światło! Z wielkim trudem, pełzając na czworakach udaje się nam bezpiecznie wycofać. Okazuje się, że wstęp jest tylko z przewodnikiem, kiedy grupa kończy trasę wychodzi drugim wyjściem. Przewodnik nie spodziewając się, że ktoś podąża za nim przewodnik sukcesywnie gasił oświetlenie. Całe popołudnie spędzamy nad wielkim wodospadem obserwując dosłownie w zasięgu ręki podążające na tarło w górę wodospadu dzikie łososie. Niektóre okazy mają więcej jak 50 cm długości. W jednym kadrze udało się pochwycić trzy sztuki.

31 lipca

W okolicy Bronnoysun zwiedzamy kolejne pozostałości niemieckiej baterii dział połączonej siecią wykutych w skale tuneli. Zaciekawieni nazwą ruszamy na przylądek Horn, wspinamy się na górę – huraganowy wiatr zatrzymuje ekipę – jako jedyny osiągam szczyt. Na górze można się schronić w resztkach niemieckiej wartowni. Dzisiejszy cel to góra Torllghatten, która na wysokości 160m jest przeszyta naturalnym przejściem o wysokości 40m. Dziwne kształty skał to efekt działania wiatru, mrozu i morza pod koniec epoki lodowcowej. Wyspa połączona jest wygiętym w łuk wysokim mostem. Zostawiamy samochód i ruszamy na piechotę – z góry robimy „lotnicze zdjęcia”. Nocleg tuż przy plaży – to pożegnanie z polarnym dniem.

1 sierpnia

Skracamy drogę płynąc przez fiord promem. W lasach zbieramy borówki, maliny i grzyby, same prawdziwki giganty. Dziś planujemy przejechać sporo kilometrów, ten rejon na szczęście nie obfituje w nadmiar atrakcji. Na koniec dnia podziwiamy realistyczne rysunki naskalne z przed 5000 tys. lat: słynnego Renifera z Bola , narciarza, niedźwiedzia i ptaka.

2 sierpnia

Jesteśmy w Trondheim. Parkujemy w dzielnicy portowej. Stara przemysłowa zabudowa przenika się z futurystyczna architekturą. Ekskluzywne budynki mieszkalne, kawiarnie i restauracje tworzą nowy klimat miasta. W starym centrum w pobliżu katedry uliczny teatr daje spektakl, rzemieślnicy prezentują swoje rękodzieła, można spróbować tradycyjnych potraw. Najbardziej podoba nam się warsztat kamieniarza w którym dzieci w ochronnych okularach z dłutami i młotkami w dłoniach mogą spróbować sztuki rzeźbienia w kamieniu.

3 sierpnia

Kierujemy się w stronę Lillerhammer. Przejeżdżamy przez Rodane Nasjonalpark, stąd w kierunku dwutysięczników prowadzą liczne turystyczne szlaki. Znów psuje się pogoda i szczyty możemy zobaczyć tylko w folderach reklamowych w centrum turystycznym. Cały górski rejon jak śnieg pokrywa jasnozielony kożuch porostów. Las staje się niezwykle świetlisty a góry seledynowe. W Ringebu zwiedzamy Stavkirke. Wydajemy ostatnie korony, po czym na resztkach paliwa w wyjątkowo odludnym rejonie wjeżdżamy do Szwecji. Odliczamy kilometry – już na rezerwie w dużym stresie udaje się znaleźć czynną stację benzynową.

4 sierpnia

Szwedzki region Dalarnia, jej symbolem jest kolorowo malowany drewniany konik. Obfitość lasów i jezior, wszystkie domki i budynki gospodarcze „karnie” pomalowane na ten sam ceglasty kolor. Kierujemy się w stronę Sztokholmu. Zatrzymujemy się w kilku miasteczkach – wszystkie są do siebie podobne i dosyć nudne. Życie koncentruje się w centrach handlowych stacji benzynowej. Ukryte w lasach wypieszczone wiejskie domostwa również szukają odosobnienia i izolacji.

5 sierpnia

Sztokholm, jak na stolicę przystało, jest kosmopolityczny i kolorowy. Urodziwe miasto pełne wody, zieleni i okazałych budowli, wypielęgnowany dosłownie błyszczy w słońcu. Po długim miejskim spacerze w upale zwiedzamy główną atrakcję – klimatyzowane muzeum Vasa Ship. Polecamy każdemu, kto znajdzie się w Sztokholmie, koniecznie trzeba to zobaczyć ! Wieczorem przechadzamy się po zatłoczonym pasażu handlowym, pod irańskimi flagami odbywa się hałaśliwa demonstracja, kupujemy drobne pamiątki.

6 sierpnia

Ostatni dzień na szwedzkiej ziemi. W samochodzie po zjedzeniu zapasów powierzchnia wypełniła się różnego rodzaju znaleziskami. Staranne przygotowanie podróży pozwoliło uniknąć nieprzewidzianych sytuacji i szczęśliwie wrócić do punktu wyjścia. W drodze powrotnej na promie niewielu pasażerów. Zewsząd słychać przechwałki kto, ile i gdzie zarobił, ile dziennie zebrał borówek. My mamy tylko zdjęcia… Na pełnym i gładkim jak stół morzu wpatrujemy się we wschód księżyca.

7 sierpnia

Ta sama wyboista droga wita nas w kraju. Odświeżony pomnik Bohaterów Westerplatte szykuje się do kolejnej okrągłej rocznicy wojennej porażki. Kierowcy w upale gnają jak szaleni, za nic mają życie i zdrowie własne i innych życie standardowo łamiąc drogowe przepisy. Wyluzowani po czasie błogiego spokoju dostrzegamy rażącą agresję kierowców okraszoną nieprzyjaznymi gestami. Z Warszawy nieustający sznur samochodów w ślimaczym tempie posuwa się w stronę wybrzeża i Mazur. Rozpoczął się weekend. My na szczęście, a może na przekór zmierzamy w przeciwnym kierunku. Wpasowujemy się w nową rzeczywistość jakże odległą od sielskich obrazów jakimi karmiliśmy się przez ostatnie 3 tygodnie.

Relacja z VIII Wyprawy Fotograficznej Szwecja-Norwegia 2009 „Lofoty dla ochłody” ukazała się na łamach kwartalnika „ZEW PÓŁNOCY” w listopadzie 2009 roku.

Galeria zdjęć