Norwegia 2013

XIII Wyprawa Warsztatów Fotograficznych w Krakowie
LOFOTY – Wielorybnicze Safari 2013

  • XXXI lat Warsztatów Fotograficznych w Krakowie 1993 – 2024

     03.07.2013 r. 

Wyruszamy z Krakowa późną nocą. Pędzimy dostępnymi autostradami, opłata za przejechane ok.300 kilometrów to 40 zł – dla porównania, podobną kwotę wynosi opłata za korzystanie ze wszystkich autostrad w Austrii przez… tydzień. Polska to drogi kraj… W aucie każda wolna przestrzeń jest wypełniona sprzętem i zapasami. Większość czasu planujemy pracować z dala od utartych szlaków, taki plan wymaga niezależności i zabezpieczenia codziennych potrzeb. Po przejechaniu pierwszych 500 km okazuje się, że bagażnik na dachu zwiększył zużycie paliwa o 1,5 l na 100 km. Musimy to uwzględnić w naszym budżecie. 

04.07.2013 r.

Kiepsko oznaczona obwodnica trójmiasta sprawia, że zamiast do Gdańska przyjechaliśmy do Gdyni. Parkujemy w okolicy skweru Kościuszki, zaglądamy do „Turka” na smaczne kebaby. Spacer po Gdyńskim nabrzeżu przywołuje kolonijne wspomnienia z dzieciństwa. Zainteresowanie wzbudza „Bar Pomorza” na małym kutrze tuż obok „Daru Pomorza”. W ofercie świeże ryby, jednak wielka reklama zachęca do zakupu… gofrów. W Gdańsku robimy ostatnie zakupy i jedziemy do portu. Dziurawą drogą mijamy „złotą oponę” – stadion, wrzucony wśród nędznych zabudowań  mieszkalnych, właściwie dziś, byłych stoczniowców, bezrobotnych i emerytów. Załadunek na prom w miarę sprawny – wypływamy. W sklepie wolnocłowym zmiana – alkohol można kupić dopiero dnia następnego. Kto nie zrobił zapasu zostanie mu tylko piwo w grillu na pokładzie i kawiarni. Uff… nam ta sytuacja zapowiada w miarę spokojną podróż w towarzystwie jadących w poszukiwaniu pracy, spragnionych i jak zwykle krewkich rodaków. Spodziewana praca to zbieranie jagód w pełnych komarów tundrowych lasach.

05.07.2013 r.

Morze spokojne, dopływamy do Nyneshamn w Szwecji bez problemów. Przed wyjazdem na publiczną drogę wszystkich kierowców czeka kontrola trzeźwości. Widać nerwowe roszady „za kółkiem” niektórych aut, soliści mogą mieć problemy. Jedziemy na pobliski camping wypocząć po nieprzespanej nocy, trzeba nabrać sił przed jutrzejszym zdobywaniem Sztokholmu. Wrzucamy luz, przed nami 3 tygodnie w innym, przyjaznym dla przybysza i przyrody świecie. Relaksująca kąpiel w chłodnym morzu, potem plaża i spokojny sen na stałym lądzie. Na deser karmimy się leśnymi malinami i słodyczą dzikich czereśni.   

06.07.2013 r.

W weekendy w stolicy Szwecji można parkować bez opłat, korzystamy z okazji aby zostawić auto tuż obok ratusza w którym wręczane są Nagrody Nobla. Wczesna pora sprawia, że miasto jest dosyć pustawe. Część ekipy idzie zwiedzić muzeum „WASA Ship”, druga połowa jako cel wybrała wesołe miasteczko. Wstęp 50 zł plus opłata za korzystanie z atrakcji płatne dodatkowo. Pani w kasie jest bardzo zdziwiona, że idziemy tylko popatrzeć… Muzułmanki w tradycyjnych strojach otoczone wianuszkiem dzieci szaleją na kolejnych karuzelach… Otacza nas atmosfera beztroskiej zabawy, piski, wrzaski dzieci i dorosłych dobiegają z każdej strony. Karuzele i roller-coastery dostosowane do każdego wieku wyciskają maksimum adrenaliny i emocji. Nam nie spieszno do pozbywania się szwedzkich koron, zadowalamy się zdjęciami szalejącej dzieciarni. Zwiedzamy stare miasto Gamlastan, spacer kończymy w ulubionym muzycznym klubie, gdzie muzyka na żywo rozbrzmiewa od wczesnego popołudnia. Na wodzie i nabrzeżach ruch, tramwaje wodne, setki ekskluzywnych jachtów i stare parowce zapraszają na wycieczkę po okolicznych wyspach. Całodzienna wycieczka od 6 do 8 godz. to wydatek ok. 450 zł. Dla nas cena zaporowa, Szwecja to drogi kraj. Wieczorem odwiedzamy starą Gamla Uppsalę. Czarnoskóry pastor zaprasza do średniowiecznej katedry. Na siedmiu przedchrześcijańskich kurhanach upojnie pachną wonne zioła i polne kwiaty zachęcają do beztroski i wypoczynku. Jedziemy dalej, dziś nocleg nad przypadkowo odkrytym leśnym jeziorem, urokliwe miejsce, 3 – 4 piknikujące rodziny, wieczorem jesteśmy tu jedynymi gośćmi. Takich miejsc jest tutaj setki. 

07.07.2013 r.

Niedaleko głównej drogi, dzięki niepozornej wskazówce, trafiamy do wiejskiego skansenu. Obsługiwane przez starszych dżentelmenów pracują trzy maszyny parowe. Ku uciesze garstki gości, napędzają przemiennie młockarnie, szlifierki, maszyny do robienia gontów itp. Na dokładkę można samodzielnie pojeździć zabytkowym traktorem i zabronować pole. Dwa XIX-wieczne Fordy, zagroda ze świniakami, stare narzędzia dają żywy obraz ciężkiego wiejskiego życia z nieodległej przeszłości na surowej, północnej ziemi. Dla kontrastu atmosfery sielskiej wioski kilka kilometrów dalej zajeżdżamy do zabytkowej huty. W sąsiedztwie hutniczego pieca i fabrycznej hali okazały pałac daje obraz zamożności pierwszych przemysłowców. Dzień kończymy podziwiając wiszący most Hoga Kustenborn, o którym zapewnie nikt nie słyszał, a jest on niewiele mniejszy od słynnego Golden Gate w San Francisco. Most o długości  1867 m, rozwieszony na dwóch pylonach o wysokości 180 m.

08.07.2013 r.

Dziś klifowe wybrzeże Bałtyku. Wspinamy się na skaliste wybrzeże Hoga Kusten – pierwsza górska rozgrzewka. Prawie pionowa ściana sprawia wrażenie niedostępnej. Zakładamy terenowe buty, stroma ścieżka wyposażona w trudnych etapach w drabinki i łańcuchy okazuje się dostępna nawet dzieciom. W połowie góry jaskinia ze źródłem ożywczej wody. Na szczycie czynna restauracja, możne tu wjechać każdy, nawet na wózku inwalidzkim kolejką linową. Na szczycie ścieżki dydaktyczne na drewnianych podestach i karkołomne trasy zjazdowe dla miłośników górskich rowerów. Po południu ruszamy dalej na północ, dzień zaczyna się odczuwalnie wydłużać. Odwiedzamy luterańskie kościółki i wypielęgnowane cmentarze z żeliwnymi nagrobkami. Znajdujemy się na terenach bogatych w rudy metali, zaglądamy do kolejnych zabytkowych hut i odlewni, obecnie pełnią one rolę atrakcji turystycznych, wnętrza hal zaadoptowane na sceny teatrów, galerii, w otoczeniu wiele urokliwych miejsc piknikowych. Odpoczynek na kocyku z koszem zabranych z domu wiktuałów to standardowy obrazek szwedzkiej rodziny. Jadąc wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego odnajdujemy bardzo podobną do Polskich piaszczystą plażę, morze z płyciznami i brakiem fali przypomina jezioro. Skromne drewniane domki letniskowe wypełniają mniej zamożne rodziny z dziećmi.  

09.07.2013 r.

Pogoda psuje się, zaczyna padać mżawka, ten stan może potrwać dłużej. Jesteśmy na szczęście w okolicy gdzie nie ma zbyt wielu fotograficznych tematów. Przez odludną i nudną Laponię podążamy cały czas na północ. Około godz. 22 w chłodzie i wilgoci samotnie przekraczamy  Krąg Polarny.

10.07.2013 r.

Droga prowadzi doliną granicznej rzeki Torne. Korzystając z licznych mostów na zmianę zaglądamy to do Finlandii, to do Szwecji. Drogowskazy zachęcają do wizyty w Jukkasjarvi, miasteczku, gdzie co roku budowany jest słynny lodowy hotel. Na rozległym placu, nad brzegiem jeziora znajdujemy lodowy blok „cegłę”, trudno oczekiwać czegoś więcej, wszak mamy środek lata a hotel dawno się rozpłynął. Obok w wielkiej chłodni przez cały rok można skorzystać z lodowego baru. W turystycznym centrum galeria fotografii z zorzą polarną w głównej roli. Dojeżdżamy do Kiruny, zwiedzamy ratusz z wieżą ze stali. W 1964 r. budynek otrzymał Szwedzką Nagrodę Architektury za najładniejszy budynek w Skandynawii i obecnie jego wizerunek znajduje się w podręcznikach. Pełne światła wnętrze obok funkcji administracyjnych jest galerią sztuki i muzeum regionu. Podziwiamy zgromadzone w gablotach figurki zwierząt i miniaturek ludzi wykonanych z rogów renifera. Nad wielkim jeziorem napotykamy „parking” zimowych domków na płozach, są własnością mieszkających w tych okolicach Samów. Wszystkie przygotowane na tęgie mrozy wyposażone w żeliwne piecyki. Każdy sklecony z reszek blach, drewna z obowiązkowym miejscem do snu w zimie jako bazy do połowu po lodem obfitujących w tutejszych wodach ryb. W zachodzącym słońcu wędrujemy po arktycznym Parku Narodowym Abisko. Jest początek lipca, brzozy dopiero wypuszczają liście, kwitną wiosenne kwiaty. Krystalicznie czysta woda z wielkim impetem przeciska się przez wąski kanion. Większość ekipy jest zachwycona wodospadami, które są tylko skromną zapowiedzią tego co czeka nas w Norwegii. 

11.07.2013 r.

Dziś opuszczamy Szwecję i wjeżdżamy do Norwegii, biały pas wyznaczający oś drogi zmienia  się na żółty, diametralnie zmienia się krajobraz, witają nas surowe góry i pustkowia. W północnym krajobrazie nie brakuje skromnych letniskowych domków, których każdy Norweg ma pewnie kilka. Wszystkie są własnością prywatną. W miarę zbliżania się do wybrzeża Morza Norweskiego roślinność staje się coraz bujniejsza. Jesteśmy w strefie oddziaływania ciepłego prądu morskiego Golfstromu. Przez fiord widzimy Narvik znany z bohaterstwa Polskich marynarzy, których wielu tutaj poległo w walce z Niemcami w czasie II Wojny Światowej. To północne Monte Cassino zawsze odwiedzane przez podróżujących tutaj Polaków. Ze stałego lądu wiszącym mostem wjeżdżamy na archipelag Vesternalen. Fotografujemy niezliczone mosty i morskie zatoki, na nasłonecznionych zboczach dojrzewają poziomki. Zbieramy je pełnymi garściami, są pyszne.

12.07.2013 r.

Wjeżdżamy na wyspę Andoya, wschodnim wybrzeżem kierujmy się w stronę Andenes. Po drodze obowiązkowy postój przy malowniczym białym kościółku w kształcie rotundy. Okolica wybitnie rolnicza, gospodarstwa nastawiona na hodowlę krów, trwają właśnie sianokosy. Zapach skoszonej trawy, krowiego nawozu i morskiej bryzy jest typowy i towarzyszy nam w każdej zamieszkałej okolicy. Pogoda znów się psuje, wraca mżawka. Jesteśmy w Andenes, wielorybnicze centrum już zamknięte. Na kempingu w obsłudze pracują dziewczyny z Polski, zaliczamy ciepłą kąpiel i odjeżdżamy na nocleg w nadmorskich szuwarach. Jesteśmy bacznie obserwowani czy nie nadużywamy gościnności, polska rejestracja nie wzbudza tu szacunku, źle to świadczy o naszych rodakach, odczujemy to jeszcze w kilku miejscach.    

13.07.2013 r.

Cały dzień pada, z prognozy wynika że jest szansa na poprawę następnego dnia. W przeciwdeszczowych pelerynach badamy okolicę. W Norwegii bezpłatne WI-FI nie jest powszechnie i nasz i-pad jest mało użyteczny. Po negocjacjach z obsługą niechętną do udzielenia informacji o pogodzie kupujemy bilety na następny dzień na godz. 20 za równowartość ok. 450 zł od osoby, bez gwarancji że rejs się odbędzie. Rejsy są uzależnione od warunków pogodowych, bezpieczeństwo w Norwegii jest najważniejsze. Tu nie ma „ułańskiej fantazji” wyobraźnia i dobre przygotowanie minimalizuje niepotrzebne ryzyko, widać na każdym kroku zwłaszcza w oznaczeniu wszelkich utrudnień na drogach. Czasem na wielorybnicze safari trudno kupić bilet „z marszu”. Pobliskie lotnisko codziennie dostarcza zastępy zamożnych jednodniowych turystów żądnych emocji spotkania z największym ssakiem na ziemi.   

14.07.2013 r.

14-07Od rana słońce! Połowa ekipy wybierają plażę, reszta miasteczko. Moja ulubiona plaża na której jestem po raz piąty pozwala nacieszyć się białym piaskiem i szumem fal, jesteśmy tu dziś jedynymi gośćmi. Po obiedzie plener w miasteczku i wyczekiwanie na rejs. Niebo zakrywają chmury, nie pada, warunki na morzu dobre, tylko na zdjęcia robi się za ciemno. Katamaran szybko dociera na żerowisko, na pełnym morzu fale podnoszą dziób nawet o 4-5 m, trudno utrzymać się na nogach. Każdy sam musi zadbać o swoje bezpieczeństwo, galeryjki obserwacyjne na dziobie dziś tylko dla ryzykantów. Po chwili wyczekiwania… są… pionowa płetwa, biała łatka na grzbiecie i brzuchu, to orki! Zamiast wielorybów mamy ich zabójców. Dwa stada baraszkują w zasięgu wzroku, słyszymy świst wydychanego powietrza. Stado co jakiś czas znika, obserwatorzy na dachu sterówki krótkimi komendami wskazują kierunki, ruszamy w pogoń i widowisko rozpoczyna się od nowa. Z wizjerem aparatu fotograficznego przy oku udaje się uchwycić większość wynurzeń. Niestety czas 1/125 sek. okazuje się za długi i dużo zdjęć jest nieostrych. Trochę szkoda, ale zdecydowanie warto było zakosztować niezwykłej przygody i spotkania ze stadem orek. Rejs zadowolił wszystkich obecnych na pokładzie, już na spokojnej fali wracamy do portu. Bujanie dało się we znaki większości, ujawniająca się choroba morska sprawia, że niewielu uczestników rejsu daje się skusić na oferowaną do picia gorącą czekoladę. 

15.07.2013 r.

Po noclegu na najpiękniejszej plaży dalekiej północy wracamy zachodnią częścią wyspy. Aromatyczne łąki smagane morskim wiatrem przeplatają podmokłe torfowiska. Chodzimy po poduchach mchów zbierając maliny moroszki. Kierując się na południe wjeżdżamy na Lofoty. Pogoda nie rozpieszcza, wieczorem spacerujemy po Henningsvaer. Urokliwa wioska rybacka to obowiązkowy punkt podróży. Obserwujemy na nabrzeżu przemykającą rodzinę rudych lisów. Okoliczne wystające wprost z wody szczyty to mekka górskich wspinaczy, korzystając ze światła polarnego dnia ćwiczą praktycznie przez całą dobę. Znajdując na skalnych tarasach kawałek płaskiego miejsca zakładamy obóz. Bajeczny widok na górskie pasma Lofotów uzupełnia kłębowisko poszarpanych chmur.

16.07.2013 r.

Niespiesznie przy słonecznej pogodzie, zaglądając w boczne dróżki, odwiedzamy piaszczyste plaże, fotografujemy sztokfisze, skansen wikingów, oglądamy plenerową wystawę fotografii aby wieczorem dotrzeć do ostatniego dostępnego drogą lądową  miasteczka  o nazwie „A”.

17.07.2013 r.

Znów dzielimy się na dwie grupy, nowicjusze fotografują mało ciekawe miasteczko, bywalcy ruszają w góry odkrywać nowe ścieżki. Sprzyjająca pogoda pozwala przetrawersować wyspę aż do otwartego morza. Podmokłe ledwo czytelne ścieżki są w stanie wytrzymać tyko gumowe kalosze. To podstawowe obuwie na dalekiej północy. Terenowe buty są praktycznie bezużyteczne, przy sprzyjającej temperaturze sprawdzą się terenowe sandały. Wieczorem zadowoleni z całodniowych wypraw musimy się zmierzyć z kolejnym załamaniem pogody. W deszczu rozbijamy namioty na bardzo podmokłym terenie. To bezwzględny test dla namiotów, niestety nie dla każdego pomyślny. Spodziewaliśmy się takich warunków, niektórzy zlekceważyli ostrzeżenia i nie przygotowali się wystarczająco dobrze. Skandynawia jest bardzo wymagająca, a pogoda zazwyczaj bywa kapryśna i bezlitosna, ale na takie okoliczności mamy kilka sprawdzonych patentów, jak np. worki na śmieci w które przy odrobinie pomysłowości można się ubrać. Mało wyjściowe stroje, ale skuteczne aby podróż w trudnej sytuacji nie stała się udręką. Brak zabezpieczenia zmusza do skorzystania z drogich noclegów, które oferując skromne warunki są w cenach markowych hoteli w Polsce.  

18.07.2013 r.

Rano nadal ponuro, w krótkiej przerwie pomiędzy deszczami zwijamy obóz i wyruszamy do malowniczego Reine, to obecnie mekka fotografów pejzażystów, również z Polski. Słońce łaskawie na kilka chwil przedziera się przez chmury. Dopiero z odległości kilku kilometrów mając nad głową czysty błękit widzimy jak kłębowisko deszczowych chmur przykleiło się do ostatnich szczytów Lofotów. Kolejne doświadczenie, zła pogoda, wsiadaj w auto i jedź dalej, za górą jest czyste niebo. Następny cel to osada na „końcu świata” – Utaklev. Kiedyś byliśmy tu pierwsi i jedyni, dziś to cel i obowiązkowy punkt wszelkiej maści „fotomisji” z Polski. Podejrzewam, że wielu  skorzystało już z naszych rekomendacji. Ta sama góra i ta sama plaża na setkach fotografii. Skandynawia oferuje wiele takich miejsc. Utaklev zawsze było odizolowane i dostępne tylko łodzią od strony morza. Odkąd przez górę przebito tunel jest dostępne każdemu. Tunel odkryliśmy od momentu jego oddania do użytku, na szczęście potrzeba było kilku lat aby to miejsce zdobyło obecną popularność z czego jako nieliczni korzystaliśmy przez kilka dobrych sezonów. Z niecierpliwością wyczekujemy północy, gatunek chmur i klarowność powietrza zapowiada wielki spektakl na niebie. Przewidywania się potwierdzają, uczta dla oka i aparatu fotograficznego trwa od godz. 23.20 do 00.31. Wychodząc w morze na kolejne śliskie kamienie morska fala kilkakrotnie rzęsiście zachlapuje sprzęt… Na koniec sesji obowiązkowa oczyszczająca kąpiel aparatu w słodkiej wodzie. W namiocie rozbitym tuż nad brzegiem Morza Norweskiego huk fal jeszcze długo nie pozwala zasnąć.

19.07.2013 r.

Dziś pochmurno i chłodno, powoli wracamy. W Svolvaer artystycznym centrum Lofotów odwiedzamy olbrzymie studio znanego malarza. Dwa piętra urządzonej z niezwykłym smakiem galerii. Sam mistrz oprowadza i prezentuje prace inspirowane „sztokfiszami” we wszystkich możliwych ujęciach. Jest to ciekawe i odkrywcze o czym świadczy też m.in. materialny status autora. Wszelkiego rodzaju działalność artystyczna w Norwegii jest doceniana, a galerie zawsze prezentują coś ciekawego, w dobrym, oszczędnym i typowym dla całej Skandynawii smaku. Na centralnym placu miasteczka można kupić wyroby z mięsa m.in renifera, niedźwiedzia i wszelkich gatunków ryb, w tym wieloryba! Nad portem zbudowano hotel o nowatorskiej obficie przeszklonej architekturze. Na górujących nad miastem „Kozich Rogach” śmiałkowie szykują się do ryzykownego skoku. Nową drogą  przez niezamieszkałe i  malownicze doliny  zmierzamy do Lodingen skąd promem popłyniemy na stały ląd.

20.07.2013 r.

Zjeżdżając na południe odwiedzamy masowe groby, ślady II Wojny Światowej. Biegnąca wzdłuż trasy E-6  linia kolejowa nosi miano „Krwawej Drogi” zbudowanej przez jeńców głownie jugosłowiańskich i rosyjskich. Większość została zamordowana przez niemieckiego okupanta i została tu na zawsze. Cześć ich pamięci ! Górskie rzeki, rwące i poprzecinane wodospadami robią wrażenie. Po raz drugi przekraczamy Krąg Polarny i w okolicy Mo i Rany jedziemy pod lodowiec Svartisen. Po obfitym posiłku pomimo trudnych warunków i ostrzeżeniach o czekającym nas wysiłku wszyscy decydujemy się na podejście do czoła lodowca. Startujemy o godz. 22. Już po 15 min. marszu zaczynają przemakać każde markowe buty. Znów sprawdzają się kalosze i terenowe sandały.  Foliowe getry zrobione z olejonych taśmą worków na śmieci, znów są w użyciu.

21.07.2013 r.

Po  trzygodzinnym wyczerpującym  marszu stajemy pod czołem lodowca. Ci którzy są tu po raz pierwszy pomimo zmęczenia nie żałują, warto było… Na czerwonych skałach znaczniki z datami cofania się lodowca. Od mojej pierwszej wizyty w tym miejscu lodowiec wycofał się o dobre 700m. Jego czoło tym razem obłe i wytopione, ale cały czas przytłacza swoim ogromem. Przed nami równie trudny powrót, wylewamy wodę z butów. Skrajnie wycieńczeni wracamy do bazy ok. 4 nad ranem. Niektórym zaczyna brakować hartu ducha i ciała, pękają nerwy… Skrajnie wycieńczenie daje się we znaki. Zbieramy ostatki sił, szybka kolacja i resztkami energii rozkładamy namioty. Po kilku godzinach snu ruszamy dalej, bezkresna Laponia pozwala nasycić się przestrzenią i pustką, wokół obfitość rzek i wodospadów. Znakomita droga na której spotykamy przeciętnie jedno auto na godzinę prowadzi do granicy ze Szwecją. Polarny dzień i dobra pogoda znacznie wydłuża naszą dobową aktywność.

22.07.2013 r.

Im dalej na południe tym więcej malutkich miasteczek, każde wypielęgnowane w najdrobniejszym detalu. Szwecja sprawia wrażenie krainy szczęśliwości, gdzie ludzie są na wiecznych wakacjach. Uprzejmi mieszkańcy spontanicznie służą pomocą czy informacją. Wszystko wydaje się proste, logiczne, przyjazne mieszkańcom, przybyszom i przyrodzie.

23.07.2013 r.

Zwiedzamy kolejne kościoły, cmentarze, huty żelaza, drewniane pałace. W Skandynawii na każdym kroku daje się zauważyć olbrzymią dbałość o historyczne pamiątki, których jest bardzo niewiele. Symbioza i harmonia nowoczesności, tradycji i natury może być wzorem dla całej współczesnej cywilizacji.

24.07.2013 r.

23-07Podróżujemy wzdłuż zachodniego brzegu Bałtyku. Miasteczka coraz większe i bogatsze, a miejskie ratusze okazalsze. Późnym popołudniem docieramy do Uppsali. Spokojnie i leniwie kończy się dzień, wszędzie rowery i dla kontrastu ryczące harleye, w parku koncertuje folkowa kapela. Fundujemy sobie smakowite lody, dziś wieczorem czeka na nas nocny Sztokholm. Spacer rozpoczynamy o godz 24. Po raz pierwszy od dłuższego czasu widzimy gwiazdy. Nocne życie stolicy w upalny wakacyjny wieczór koncentruje się w jednej dyskotece i hotelowych restauracjach… Fotografujemy puste miasto. O świcie opuszczamy Sztokholm i udajemy się w stronę portu. Ilość nowych dróg, usprawniających komunikację tuneli i wiaduktów przekracza aktualną wiedzę naszego pilota GPS. Nadkładamy sporo kilometrów aby w końcu „na nosa” po wschodzie słońca trafić na kemping w pobliżu portu.

25.07.2013 r.

24-07Wypoczywamy i porządkujemy bagaże co zajmuje sporo czasu, do portu docieramy bez zapasu czasowego na godzinę przed odejściem promu. Godz. 18 zgodnie z planem odpływamy. Na promie w miarę normalne ceny zachęcają do zakupu ciepłej kolacji.  Żegnają nas dziesiątki jachtów z gracją robiących zwroty niedaleko promu. Ech… szkoda wracać…

26.07.2013 r.

25-07To już koniec podróży, Gdańsk, ta sama dziurawa droga, jakimś cudem udaje nam się wydostać na autostradę. Wyjątkowo spokojna podróż, gdyż jedziemy w przeciwnym kierunku jak wszyscy, którzy właśnie rozpoczynają wakacje. Zatrzymujemy się na obiad w Toruniu, tłum wypełnia ulice, gwar i życie ma swoje walory. Po trzytygodniowym pobycie na odludziu dajemy się wchłonąć restauracjom i kawiarniom z pyszną kawą i lodami za „normalną” cenę. Właściciel galerii sztuki zaprasza nas do środka. Podziwiamy prace „najbardziej znanego w świecie po Koperniku obywatela Torunia” – Jacka Yerki. Polska to piękny ale „dziki” kraj. Trzytygodniowy łyk normalności  zmienia perspektywę, przynajmniej na jakiś czas…   Po północy wita nas Kraków…


 


W wyprawie udział wzięli:
Anna Śmiałowska, Krzysztof Głowacki, Bernard Śmiałek, Włodzimierz Płaneta

 

Galeria zdjęć